Wyobraźcie sobie taką sytuację: ubrane w piękną suknię, z sercem pełnym emocji i głową pełną dobrych myśli czekacie na przybycie człowieka, którego kochacie i któremu chcecie ślubować trwanie razem na dobre i na złe. Tak zwykle kończą się bajki, prawda? Teraz idźmy krok dalej i wyobraźmy sobie, że zamiast spodziewanego happy endu pan młody nie przybywa, ograniczając się jedynie do zwięzłego SMSa, że ślubu nie będzie. To już nie jest bajka! A tak właśnie zaczyna się powieść "Porzucona narzeczona". Dosłownie od pierwszych stron dostajemy trzęsienie ziemi, koszmarne dla każdej zakochanej kobiety. Potem zaś autorka Magdalena Krauze serwuje nam opowieść o radzeniu sobie z trudnościami, o wzlotach i upadkach, słowem: o życiu.
Główna bohaterka, Zuzanna, to postać, którą zdecydowanie da się lubić. Od początku tej historii czytelnik czuje wobec niej współczucie, no bo umówmy się - która z nas chciałaby być na jej miejscu? A z kolei te z nas, które coś podobnego przeżyły, na pewno jeszcze głębiej rozumieją te emocje i stany, z jakimi musiała zmierzyć się bohaterka. W takim porzuceniu przez narzeczonego nie chodzi tak naprawdę o stracone pieniądze, o tą suknię, która się zmarnuje, o te piękne kolczyki, które nie zalśnią swoim blaskiem, o puste miejsce na dłoni po pierścionku zaręczynowym, o obawę "co ludzie powiedzą". Chodzi po prostu o roztrzaskanie z hukiem wiary, nadziei i miłości, które się budowało i czuło całą sobą, a których ślub miał być świadectwem. Chodzi o sponiewierane i zdeptane zaufanie, o utratę poczucia bezpieczeństwa i kontroli nad życiem. O nagłą, nieplanowaną konieczność zdefiniowania tego życia na nowo
Z tym wszystkim musi zmierzyć się Zuza, i na szczęście nie jest w tej walce o siebie sama. Autorka w piękny sposób pokazuje, jak ważna są wsparcie i obecność bliskich osób. Na przykładzie fantastycznych przyjaciół Zuzy i jej kochanej mamy widzimy, ile znaczą takie prawdziwie ciepłe, szczere, życzliwe relacje międzyludzkie. Wiem po samej sobie, że ten aspekt powieści jest bardzo autentyczny i ludzki - też w trudnych chwilach mogłam liczyć na wsparcie innych. Lubię takie wątki odnajdywać później w czytanych książkach. W tym przypadku dodatkowo pisarka zwróciła uwagę na fakt, że wsparcie nie polega tylko na wspólnym taplaniu się w rozpaczy i żalu. Owszem, dobrze jest razem popłakać, rozczulić się, pozwolić sobie na zwykłą, ludzką słabość, ale nieocenioną rolą przyjaciół jest w takich chwilach umieć powiedzieć "stop". Wyciągnąć pomocną dłoń, pokazać, że nie można w nieskończoność płakać i użalać się nad swym losem. Przyjaciele Zuzanny nie pozwolili jej na długie tkwienie w rozsypce, pomogli jej w odbudowywaniu wiary w siebie, ludzi i świat - za to należą się im brawo, tak samo jak i moim dobrym duszom, które tak samo kiedyś pomogły mi.
Jeśli chodzi o przyjaciółki Zuzy, czyli Dominikę i Basię, to zostały one wykreowane na zasadzie kontrastów, a mimo to ani przez chwilę czytelnik nie wątpi w to, że mimo tylu różnic naprawdę są dla siebie ważne i mogą na siebie liczyć. To również ciekawy aspekt - nie zawsze naszym przyjacielem zostanie osoba podobna do nas, czasem różne style życia czy osobowości nie są przeszkodą w zbudowaniu trwałej, wartościowej relacji. Potrzeba do tego tylko zrozumienia i nie oceniania innych według swojej miary.
Trzeci z przyjaciół głównej bohaterki, Filip, to bardzo sympatyczny mężczyzna. Okazuje się jednak, że nie żywi do Zuzy jedynie przyjacielskich uczuć... W tym miejscu odbiór powieści moim zdaniem delikatnie się rozjeżdża. Część osób doceni motyw miłości zrodzonej z przyjaźni i ukazanie tego, że czasem uczucie kryje się tuż obok, tylko my nie potrafimy go dostrzec. Część jednak może być zawiedziona, że los niejako ułatwia Zuzannie zadanie poradzenia sobie z traumą po rozstaniu, podsuwając jej niemal od razu pod nos wiernego, zakochanego przyjaciela, co w połączeniu z jednoznacznie negatywną kreacją niedoszłego męża, do którego czuje się wyłącznie antypatię i łatwo można go nazwać dupkiem, może sprawić wrażenie, że cały dramat tytułowej "porzuconej narzeczonej" wcale taki dramatyczny nie jest (pozbyła się faceta, którego nikt nie lubił, a tuż obok czeka ktoś niemal jak książę z bajki). Jestem ciekawa, jakie wrażenia miały w tym temacie osoby, które już przeczytały książkę?
Ja przyznam, że jestem gdzieś pomiędzy, gdyż faktycznie rozpoczynając lekturę spodziewałam się, że więcej miejsca zostanie poświęcone radzeniu sobie Zuzy z tym nagłym porzuceniem, a nie narodzinom nowego związku. Wszak tytuł i sama okładka są dość mocno sugerujące, prawda? Mimo to jednak ten nowy związek został tak pięknie przedstawiony, że kupuję tę konwencję. Na przykładzie Zuzi i Filipa pisarka sportretowała to wszystko, co moim zdaniem jest sednem miłości romantycznej - wzajemną troskę, szacunek, poczucie swobody, szczerą sympatię, zwrócenie uwagi na potrzeby partnera. Ich relacja jest pełna subtelności, czystego piękna i poczucia humoru. Totalnie mnie zachwyciła.
Okazuje się jednak, że to nie koniec rollercoasteru w życiu bohaterki. Los już szykuje dla niej kolejne rewelacje! Jakie? Tego nie zdradzę, by nie psuć zaskoczenia, ale motyw jest moim zdaniem ciekawie przedstawiony i wartościowy, a także mocno poruszający.
Książka Magdaleny Krauze to moim zdaniem piękna, ciepła powieść obyczajowa, przy lekturze której można poczuć całą gamę różnych emocji.
Przeżycia głównej bohaterki, a także jej przyjaciół (każde z nich niesie swoją osobną historię) są intrygujące, czasami wzruszają, czasami bawią, często skłaniają do refleksji. Są też po prostu bardzo ludzie, niewydumane - z takim problemami boryka się wiele kobiet, to może spotkać Twoją koleżankę, siostrę, a nawet i Ciebie, moja droga Czytelniczko.
Jak wspomniałam, sama miałam do czynienia z pewnymi aspektami poruszonymi w książce, dlatego potrafię szczerze docenić ich realistyczne przedstawienie i wartościowy przekaz, jaki niosą na przykładzie Zuzy, jej mamy, Filipa, Dominiki i Basi.
Tak naprawdę jedną z najważniejszych lekcji z tej powieści jest dla mnie myśl, że prawdziwa przyjaźń to wielki, nieoceniony skarb. Ona łączy ludzi w różnych wiekach, różnej płci, różnych zależnościach, pozwala cieszyć się wspólnie szczęściem i przejść razem przez chwile trudu. Nasze życie jest bowiem jak sinusoida i cudownie jest mieć przy sobie ludzi, którzy będą obok, gdy krzywa pójdzie w dół.
Z powyższą kwestią łączy się również drugie istotne przesłanie "Porzuconej narzeczonej" - że każda kobieta jest w stanie wiele znieść, a przeżyte doświadczenia nas umacniają. Czasami, gdy tkwimy w środku huraganu czy też na samym dnie dołka, nie widzimy w tym sensu, nie wiemy, czemu nas to spotyka i nie wierzymy, że jeszcze będzie dobrze. Historia Zuzy obrazuje tymczasem, że takie poczucie zagubienia i rozpaczy jest czymś naturalnym, i co najważniejsze - nie trwa wiecznie. Życie płynie do przodu, a my jesteśmy silniejsze, mądrzejsze i po prostu idziemy po nowe!
O podobnych kwestiach pisałam m.in. w poniższych wpisach - zerknijcie, jeśli jeszcze nie czytaliście!:
Czy po lekturze 'Porzuconej narzeczonej" powiem TAK innym powieściom autorki? Tak 😉
słyszałam o tej książce, jak i o samej autorce, ale jakoś nie mogę się zebrać żeby bliżej ją poznać
OdpowiedzUsuńMoże znajdzie się okazja ,🙂
UsuńWidzę, że książka przedstawia ponadczasowe wartości. ;) Prawdę mówiąc, nazwisko autorki gdzieś mi mignęło, ale nie czułam potrzeby, aby poznawać ją bliżej. Po Twojej recenzji może i bym się skusiła. ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że recenzja Cię zachęciła 🙂
UsuńTyle wrażeń w jednej książce to naprawdę dużo! Ostatnio odchodzę od czytania takich obyczajowych powieści, ale wiem komu ją polecę.
OdpowiedzUsuńSuper! Niech wieść o książce idzie w świat 🙂
UsuńAutorki nie kojarzę, ale sama okładka mnie kusi, czasmi lubię takie historie.
OdpowiedzUsuńOkładka jest prześliczna 😍
UsuńTak, to prawda, że człowiek jest w stanie czerpać siły z tragedii, ale tylko kiedy się z nią poboksuje, pogodzi i w pewien sposób zwycięży. Nie wiem czy tylko kobiety tak mają, mężczyźni pewnie też.
OdpowiedzUsuńChyba jest to niezależne od płci. Też uważam, że wyjście z takiej tragedii to zwycięstwo. Warto doceniać siebie i wykonaną przez siebie pracę
UsuńBardzo dobrze napisana recenzja. Co do książki i motywu poszukiwania nowej miłości to tak mnie zastanawia czy w rzeczywistości kobieta też tak szybko by zapomniała o niedoszłym mężu? Czyli to nie była prawdziwa miłość tylko tak jej się wydawało, a ta prawdziwa czekała na nią tuż za rogiem? Szczerze? Nie lubię takich historii. Po to jest narzeczeństwo, by przetestować siebie w nowej roli, przemyśleć związek i być pewnym, że to jest to, tego człowieka chce na całe życie. Ona była pewna, on nie.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, dziękuję bardzo. Po drugie, no właśnie też miałam podobne odczucia. Nie chcę umniejszać dramatom bohaterki czy innych osób po rozsatniach, ale wydaje mi się, że jeśli kochało się prawdziwie, to nie jest to takie proste. Tutaj w książce niedoszły mąż został przedstawiony jednoznacznie negatywnie, tak jakby wręcz wyrządził przysługę Zuzie, nie zjawiając się na ślubie. To chyba co innego, niż roztsanie wtedy, gdy nie było takiego świństwa, a miłość była prawdziwa...
UsuńBardzo miło spędziłam czas z tą lekturą i mam ochotę na inne książki autorki.
OdpowiedzUsuńTo mamy podobne odczucia 😊
UsuńNa początku pomyślałam, że nie moje klimaty, ale po przeczytaniu recenzji może bym się skusiła.
OdpowiedzUsuńW takim razie cieszę się, że recenzja Cię zaintrygowała!
Usuń