"25 LAT NIEWINNOŚCI. SPRAWA TOMKA KOMENDY" - NAJGŁOŚNIEJSZY POLSKI FILM 2020 ROKU

Historie tego typu znamy z hollywoodzkich produkcji: niesłusznie skazany człowiek, jego droga do wolności w więzieniu. W kinie było już o tym nie raz. Tym razem taką tematykę podjęli filmowcy znad Wisły, tworząc dramat sensacyjny "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy". I można byłoby ten film potraktować tak, jak inne fikcyjne opowieści, jest jednak różnica - ta historia wydarzyła się naprawdę, ta fatalna pomyłka wymiaru sprawiedliwości to nie fikcja. Scenariusz powstał w oparciu o głośne, szokujące wydarzenia, którymi żyła cała Polska: bestialskie morderstwo, skazanie młodego mężczyzny na 25 lat, a po 18 latach odsiadki przełom i konkluzja, że w więzieniu siedzi niewinny człowiek. Świadomość, że tragedia oglądana na kinowym ekranie to nie wymysł scenarzysty, jest w tym wszystkim najbardziej zatrważająca i powoduje, że odbiór tego filmu jest zupełnie wyjątkowy. Filmu, który w mocny, dosadny sposób opowiada o ludzkim cierpieniu, ale i nadziei, wierze i sile miłości. 

Piotr Trojan i Tomasz Komenda, fot. Robert Pałka

O sprawie Tomasza Komendy słyszała większość Polaków, poświęcono jej liczne reportaże telewizyjne, materiały prasowe i internetowe, książki. Dlatego też sam trzon fabuły filmu nie jest zaskoczeniem i myślę, że większość widzów wybierających się do kina wie, o jakiej historii mowa. Oto w noc sylwestrową 1996/1997 w podwrocławskiej wsi Miłoszyce zostaje brutalnie zgwałcona i zamordowana 15-letnia dziewczyna. Tej samej nocy we Wrocławiu kilka lat starszy Tomek Komenda spędza sylwestra z rodziną i znajomymi na domówce, jakich wiele. Po trzech latach, w 2000 roku Tomek zostaje aresztowany pod zarzutem dokonania zbrodni miłoszyckiej. Mężczyzna nie przyznaje się do winy, 12 osób daje mu alibi, ale policja i prokuratura po długich miesiącach bezowocnego śledztwa, przy presji medialnej, społecznej i presji zwierzchników, pilnie potrzebuje kozła ofiarnego. Skąd w ogóle wzięły się podejrzenia wobec Komendy? Na jakiej podstawie sąd pierwszej instancji wydał wyrok skazujący na 15 lat więzienia, a sąd drugiej instancji podwyższył karę o jeszcze 10 lat? Jak doszło do tego, że po latach sama prokuratora wystąpiła z wnioskiem o uniewinnienie skazanego, co jest przypadkiem bezprecedensowym w polskim sądownictwie? Jak wyglądało życie za kratami z łatką pedofila i mordercy dziecka? 

Na te pytania odpowiada film w reżyserii Jana Holoubka. I choć wiele z elementów tej sprawy doskonale znamy z mediów, to twórcom i tak udaje się zaskoczyć widzów. Duża w tym zasługa świetnie napisanego scenariusza Andrzeja Gołdy, który żongluje linią chronologiczną. Historia nie została opowiedziana w prostej linii od A do Z, tylko skacze po osi czasu, rozpoczynając się mocną sceną aresztowania Tomka, by następnie przejść do wydarzeń sprzed aresztowania, pokazując normalne, codzienne życie zwykłego chłopaka. Takie skoki w czasie zdarzają się kilka razy w trakcie seansu, co jednak zupełnie nie przeszkadza w odbiorze, nie idzie się pogubić, jaki moment obecnie oglądamy. Za to na pewno duży plus dla twórców. 

Scena z filmu "25 lat niewinności", fot. Robert Pałka

Kolejny plus należy się za zastosowanie wcale nie tak oczywistego zabiegu, jakim jest brak wskazania od samego początku wprost i jednoznacznie, że Tomasz jest niewinny. Z jednej strony widzimy go jako zupełnie przeciętnego chłopaka, nieśmiałego, poczciwego, z przejęciem szykującego się na randkę, mającego silną więź z mamą - a z drugiej strony widzimy trzy dowody, na jakie powołują się śledczy, i słyszymy jego słowa w trakcie przesłuchania, że był tej fatalnej sylwestrowej nocy w Miłoszycach, choć zbrodni nie popełnił. Może więc jednak jakimś cudem udało mu się niepostrzeżenie opuścić mieszkanie pełne imprezujących osób? Odpowiedź na pytania, czemu zeznał w ten sposób na temat pobytu w Miłoszycach, i jaka była faktycznie moc wspomnianych dowodów, poznajemy dopiero w trakcie seansu. Pozwala to ciągle podtrzymywać napięcie, choć i po prawdzie nawet bez takich zabiegów to napięcie w widzach ciągle jest. 

Nie może być inaczej, bo historia opowiedziana na ekranie porusza kilka tematów i wątków, a każdy z nich skupia uwagę, ciekawi, niekiedy przeraża. Obserwujemy:
  • i pozostawiające wiele do życzenia działania organów ścigania w okresie stawiania Komendzie zarzutów; 
  • i kulisy głośnej zbrodni popełnionej w Miłoszycach (bardzo zaskoczył mnie tutaj sposób przedstawienia samej sceny gwałtu - nie będę zdradzać dlaczego, by nie psuć zaskoczenia, bowiem to jest bardzo pomysłowy zabieg twórców);
  • i dramat rodziców, którzy pozwolili córce wyjść na pierwszą w życiu całonocną zabawę i później przez lata nie mogą sobie tego wybaczyć, bo córka z tej imprezy już nie wróciła;
  •  i dramatyczną walkę o przetrwanie w więzieniu przez 18 lat (niektóre sceny są naprawdę brutalne, a jednak nie można odwrócić wzorku od ekranu zdając sobie jednocześnie sprawę, że to tylko namiastka piekła, jakie przeżył Komenda);
  •  i cierpienie rodziny Tomka, mierzącej się ze społecznym ostracyzmem, obelgami, bezdusznością aparatu sprawiedliwości i przede wszystkim bezsilnością wynikającą ze świadomości, że ich syn i brat siedzi niewinnie, a oni nie mogą mu pomóc;
  • i kulisy wznowienia śledztwa w sprawie zbrodni miłoszyckiej, w tym działania policjanta, który otworzył zakurzone akta sprawy i doszedł do wniosku, że w więzieniu siedzi niewinny człowiek, i by ujawnić skandaliczną prawdę, musiał wystąpić przeciwko swoim. Wraz z dwójką prokuratorów niczym trzej muszkieterowie podejmują się znalezienia prawdziwego sprawcy i uwolnienia niewinnego;
  • i zmieniający się świat: przedstawiony przez filmowców Wrocław w latach 90-tych był szary, ponury, a Wrocław po 20 latach, gdy Tomasz wieziony jest na spotkanie z tym razem przychylnymi mu prokuratorami, to miasto jakby z innego wymiaru, z potężnym Sky Towerem na czele. Cały ten przeskok cywilizacyjny to dla bohatera zagadka - gdy świat pędził do przodu i rozwijał się, on jedynie obserwował niebo zza więziennych krat. 

Scena z filmu "25 lat niewinności", fot. Robert Pałka

Z ekranu wylewa się ogrom emocji: bólu, cierpienia, bezradności, wściekłości, strachu, przerażenia. Nie sposób przyjąć tego beznamiętnie - widz identyfikuje się z tymi emocjami i zostają one z nami na długo po wyjściu z kina. Oczywiście ogromna w tym zasługa znakomitego aktorstwa, w tym przede wszystkim odtwórcy tytułowej roli. Piotr Trojan stworzył nieprzesadzoną, bardzo wiarygodną, hipnotyzującą kreację Tomasza Komendy. Ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność udźwignięcia na barkach tak trudnej roli - moim zdaniem z tego zadania wywiązał się znakomicie. Perfekcyjnie pokazał dramat bezbronnego, zaszczutego człowieka, nie mającego żadnych szans w starciu z machiną, która uparła się zrobić go winnym. Pokazał też jego ogromną, niewyobrażalną wprost wewnętrzną siłę i niezłomność, które pozwoliły mu przetrwać pełne cierpienia lata odsiadki, ani razu nie przyznając się do zbrodni, której nie popełnił (a gdyby skłamał i się przyznał, mógł liczyć na warunkowe zwolnienie). Pokazał wreszcie miłość, która pozwoliła bohaterowi przetrwać. 

Bo "25 lat niewinności" to w istocie obraz o sile miłości. Mamy ją tutaj przedstawioną w wymiarze matka-syn. I w tym kontekście film ten jest koncertem dwójki aktorów: wspomnianego już Piotra Trojana oraz Agaty Kuleszy, wcielającej się w matkę Tomka, panią Teresę. Kulesza jest doświadczoną, świetną aktorką, widziałam wiele filmów z jej udziałem, ale w żadnym nie poruszyła mnie tak, jak tutaj. Jej miłość do syna i niezłomna walka na wszelkie sposoby, by wyciągnąć go z więzienia i by dać mu siłę do przeżycia, naprawdę wywołuje emocje. Z kolei wspólne sceny tego duetu to już w ogóle majstersztyk. Chemia między nimi jest niesamowita, to idealnie dobrany do tych ról duet. Scena jednego z widzeń w więzieniu chyba wielu widzów doprowadzi do łez, tak jak i mnie. I te łzy lecą z oczu jeszcze zanim aktorzy cokolwiek powiedzą - po prostu ich mimika, spojrzenia, gesty są totalnie elektryzujące, rzadko mam okazję obserwować coś takiego. A gdy jeszcze mówią sobie o dwóch trumnach, to już w ogóle widz jest rozłożony na przysłowiowe łopatki.

Scena z filmu "25 lat niewinności", fot. Robert Pałka

Niebezpieczeństwem tego typu filmów opartych na głośnych historiach jest to, że będą sprawiać wrażenie robionych z przymusu, bo "tak trzeba", albo też robionych dla zysku, byleby tylko wycisnąć ile się da z szumu wokół sprawy. Na szczęście twórcy "25 lat niewinności" nie wpadają w żadną z tych pułapek. Choć film dotyczy wydarzeń wciąż świeżych, to opowiada o nich z wyczuciem, taktem, szacunkiem i można powiedzieć: od serca. Nie ma hollywoodzkich zagrywek, ckliwości, nadmiernego patosu, emocjonalnego szantażu, sztucznych łez. Jest za to prostota, prawda i szczerość, które bronią się same i głęboko poruszają. To kino wrażliwe i dojrzałe, nie zbliżające się ani na moment do taniej sensacji. To kino skupione na człowieku. 


Co przy tym istotne, choć pokazano tu obraz niewyobrażalnego wprost cierpienia, to zadbano o aspekt intymności i jednostkowego dramatu. Nikt tu nie próbuje (i bardzo dobrze!) zrobić z Tomasza Komendy wielkiego narodowego bohatera-męczennika, nie jest on martyrologiczną postacią cierpiącą dla dobra ogółu. Za to kolejny plus dla twórców. 

"25 lat niewinności" nie jest na pewno filmem łatwym i przyjemnym, nie jest to film do popcornu i relaksu. Powiem wręcz, że seans męczy psychicznie. Oburzenie i niesmak to najłagodniejsze z wrażeń, jakie pozostały we mnie po jego zakończeniu (choć ono samo w sobie jest optymistyczne). Nie ma zgody na to, co się przydarzyło Tomkowi Komendzie, nie ma zgody na to, co spotkało młodziutką dziewczynę z Miłoszyc. Człowiek buntuje się przeciwko tej fali zła, którą zobaczył na ekranie, co jeszcze dodatkowo podkreśla bardzo celna i równie przejmująca piosenka Kazika, promująca film i dobiegająca z kinowych głośników przy napisach końcowych. Chce się zakrzyknąć wraz z nim:

  gdzie jest prawo, gdzie uczciwość, gdzie ukryta sprawiedliwość?


A po wyjściu z kina jak nigdy wcześniej miałam ochotę głęboko zaczerpnąć świeżego powietrza, ciesząc się, że wygrała tytułowa niewinność: sponiewierana, ale niezłomna. Katharsis przychodzi w końcu na ekranie, przychodzi też do widza. Mocne, świetne kino.


Oficjalny plakat promujący film

Komentarze

  1. Takie produkcje wolę oglądać w domu, w samotności. Historia, która w ogóle nie powinna się wydarzyć. Coś czuję, że film jest bardzo dobrze wyreżyserowany i zagrany wybitnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na pewno do tego filmu wrócę w domowym zaciszu. Zdecydowanie aktorstwo jest wybitne, choćby tylko z tego powodu warto zobaczyć (choć tych powodów jest więcej).

      Usuń
  2. Pewnie zdecyduję się obejrzeć ten film, jak wiele takich spraw zamieciono pod sądowniczy i policyjny dywan.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na film dopiero się wybieram. To nie będzie łatwy seans.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, to nie jest seans z gatunku "dla czystej przyjemności"

      Usuń
  4. Zamierzam właśnie w najbliższym czasie obejrzeć, ciekawa jestem tego filmu

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście słyszałam o tej sprawie. Filmu jeszcze nie oglądałam. Z pewnością jest wstrząsający. Bardzo dobrze napisana, obszerna recenzja!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja planuję kupić płytę, jak tylko wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie oglądałam (jeszcze), ale sprawa była tak głośna i szokująca, że na pewno obejrzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie miłego seansu! (choć to może nienajlepsze określenie...)

      Usuń
  8. Wolałbym obejrzeć ten film w domu, bo na pewno nie jest łatwo go oglądać. Dzięki wielkie.. Dobrze, że napisałaś o nim, bo obawiałabym się, że jest w stylu Hollywood i w ogóle bym nie zwróciła na niego uwagi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w takim razie cieszę się, że zwróciłam Twoją uwagę na ten film!

      Usuń
  9. Od razu byłam na TAK po kilku wersjach tego wpisu. Nie słyszałam o tym filmie wcześniej, ale o wydarzeniu już tak.

    OdpowiedzUsuń
  10. Oglądałam ten film, jest bardzo poruszający.

    OdpowiedzUsuń
  11. Choć filmów raczej nie oglądam z braku czasu, to ten na pewno zobaczę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witam Cię na moim blogu! Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz ślad po sobie w postaci komentarza.

instagram @pisanezusmiechem