DAJ CZASOWI CZAS, A SOBIE DAJ SIEBIE

Jeżeli jest wśród nas choć jedna osoba, która nigdy nie usłyszała pocieszającego "czas leczy rany", to ja jestem rosyjską księżniczką. A bądźmy szczerzy - nie jestem. Śmiało więc mogę powiedzieć, że taki komunikat o leczącej sile czasu pojawił się zapewne w życiu każdego z nas. I choć niektórzy nazywają go banałem, to ja jestem przekonana, że w tych słowach kryje się prawda. Skąd to wiem? Oczywiście, z doświadczenia. Co więcej, dzięki doświadczeniu wiem też, że za słowami "czas leczy rany" kryją się na ogół bolesne historie, z których człowiek jest w stanie wiele wyciągnąć. Możemy z danej sytuacji wyjść silniejsi, mądrzejsi. Brzmi dobrze, prawda? Moim zdaniem jest tylko jeden mały warunek, który trzeba spełnić, jeden mały czynnik, który pomoże czasowi zadziałać właściwie. Jaki to czynnik? My sami.


Wszystko ładnie, pięknie: czas leczy rany, więc w końcu przestanie boleć i finito, tak? A no właśnie nie. To nie dzieje się w ten sposób, że mijają godziny, dni, tygodnie i w jakimś magicznie określonym terminie ciężar spada z pleców. Chociaż upływ czasu ma OLBRZYMIE znaczenie w procesie leczenia po przykrych przeżyciach, to i my mamy tu do odegrania rolę. To połączenie, które zadziała właściwie właśnie przy współdziałaniu tych dwóch czynników. 
 

Czas nie wyleczy ran bez naszego wsparcia.


Bywa, że w pierwszych chwilach po trafieniu do "otchłani rozpaczy" ciężko nam uwierzyć, że może stąd być wyjście, że jeszcze będzie dobrze, że jeszcze wszystko się ułoży. Wtedy najsilniej kipią bolesne emocje. Na szczęście jednak czas, zbawienny czas, łagodzi ten ból, zmniejsza jego wyrazistość, a za to wyostrza dobre emocje. Choć nie możemy wykasować wspomnień, to jednak one samoczynnie będą stopniowo blaknąć, oczywiście przy założeniu, że im na to pozwolimy. Czyli nie będziemy ich stale rozpamiętywać, celebrować, analizować. Nie powinieneś żyć przeszłością, bo wtedy rana będzie zawsze otwarta. Warto żyć tym, co tu i teraz. 

Pewnie, że będą gorsze momenty. Punkty zapalne, jak newralgiczne daty, z jakimi wiążą się silne emocje. Strzały nagłego złego samopoczucia. Skojarzenia, pamiątki. Ale to NORMALNE. W wielu kwestiach na każde kilka kroków do przodu może przypaść krok do tyłu - i to jest jak najbardziej OK. Grunt, żeby wracać na właściwe tory. Konsekwentnie, w swoim własnym tempie i rytmie, ucząc się przekuwać smutek, cierpienie, rozczarowanie w naukę o sobie i świecie. Ucząc się czerpać siłę z całego tego bagażu uczuć, jakie przyniósł nam los.

A życie będzie dalej biegło, o to się nie martw. Od Ciebie zależy, ile z tego życia wyciągniesz.


Być może powiecie, że to czcze gadanie, ale ja naprawdę przekonałam się, że życie jest jak sinusoida. Wiele razy doświadczymy w nim poczucia końca świata. Poświeciłam temu zjawisku jeden z Waszych ulubionych (i moich też) wpisów na blogu. Czytaliście? Jeśli nie, szybciutko nadrabiajcie!:

PRZEŻYĆ KONIEC ŚWIATA



W piosence Budki Suflera słyszymy, że "po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój". Z mojej trzydziestoletniej perspektywy mogę powiedzieć, że zespół ma rację.

Dlatego daj czasowi czas, a sobie daj.. .siebie. Niech czas robi swoje, tak samo, jak Ty. Bądź dla siebie dobry, czuły, wyrozumiały, jak dla najlepszego przyjaciela. Bądź dla siebie wsparciem, a nie wiecznym sabotażystą własnych działań. Myśl o sobie z troską i sympatią, nie uzależniaj swojego poczucia wartości od innych osób. Pamiętaj, że cudze postępowanie nie jest miarą Ciebie. Daj sobie szansę, by przeżywać życie, a nie tylko biernie przepływać z jego nurtem.

Mi bardzo pomogła akceptacja świadomości, że nigdy nie będzie idealnie - w tym sensie, że życie to nie jest jakaś bańka wiecznej szczęśliwości; zawsze gdzieś koło mnie (bliżej lub dalej) pojawią się jakieś problemy czy tzw. trudne sprawy. Sedno w tym, że to akceptuję, bo wiem, iż nie mam takiej mocy sprawczej, by wszystko wyeliminować. Biorę więc te realia na klatę i skupiam się na tym, jak sobie z nimi radzę i jakie mają na mnie wpływ.

A gdy przydarzy się coś złego, wiem, że już z niejednym końcem świata dałam sobie radę. No bo tak - kto, jak nie ja? I kto, jak nie Wy? 😊



Komentarze

  1. moim zdaniem to właśnie ilość czasu jaką potrzebujemy na ogarnięcie się po takim końcu świata świadczy o tym, jak silni jesteśmy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej uważam, że nie ma co się porównywać do innych ani też samemu sobie stawiać takich wymagań, bo każdy z nas jest inny i może potrzebować innej ilości czasu 🙂

      Usuń
  2. Ja myślę że wiele zależy od rany, są takie które pozostawiają blizny a są i takie które pozornie zaleczone bolą mimo że na codzien się nie myśli o tym

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany są różne, to prawda. Niemniej z każdą z nich warto nauczyć się żyć.

      Usuń
    2. nauczyć się żyć czy może zmienić nastawienei do tego co sie stało?

      Usuń
  3. Jak słyszę takie banały to od razu się denerwuję. Każdy jest inny i nie u każdego te powiedzonka zadziałają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że każdy jest inny, ale pewne kwestie są uniwersalne i sprawdziły się u wielu osób, więc myślę, że będą się dalej sprawdzać. No i to takie krzepiące przesłanie, że czas pomoże. Nie było moim celem denerwować czytelników 🙂

      Usuń
  4. Świetny wpis, Asiu! Zawsze uważałam, że to banał. W pewnym momencie myślałam nawet, że człowiek, który wymyślił to powiedzenie był skończonym idiotą, którego ruszyło co najwyżej nastoletnie zakochanie, a nie prawdziwa tragedia. A jednak - to był geniusz. Czas leczy: zmniejsza ból, niektóre rzeczy wyostrza, inne zaciera. Jednak to tylko czynnik pomocniczy - to w nas musi dokonać się praca. Do niej też się dorasta i właśnie to wymaga czasu :) Naprawdę świetny tekst!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, Monika! ❤️ Myślimy i czujemy bardzo podobnie. Ja też za dawnych lat miałam takie myśli, że te słowa to banał. Potrzebowałam więcej przeżyć, więcej doświadczeń, by zrozumieć zawartą w nich prawdę

      Usuń
  5. Wszystkie emocje trzeba przepracować, przejść poszczególne etapy, z czasem wszystko sobie człowiek w głowie i w sercu układa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Każdy rany może przeżywać na swój sposób w odpowiednim czasie i to jest ok.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moim zdaniem czas nie leczy ran, ale pomaga się do nich przyzwyczaić.

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę, że czas pozwala spojrzeć na sytuacje z różnej perspektywy i może pozwala chociaż zabliźnić rany. Jednak czas nigdy nie wymaże ich z pamięci :( Niestety ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te rany to też element naszej historii. Na szczęście z czasem bolą mniej, uczymy się z nimi żyć

      Usuń
  9. Świetny tekst. Każdy inaczej będzie podchodził do tego, bo każdy inaczej cierpi. Czas jednak leczy rany i z czasem na wiele rzeczy patrzymy inaczej. Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to, każdy jest inny, ale pewne rzeczy są stałe. Bardzo dziękuję

      Usuń
  10. Ja uważam, że czas nie leczy ran. On tylko pomaga nam nauczyć się z nimi żyć. Jedne są głębsze i długo odczuwamy ból, inne będą szybciej akceptowalne. Jednak nie, ja nie popieram stwierdzenia i leczeniu ran, one są i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, to chyba kwestia nazewnictwa. Dla mnie to, że z biegiem czasu dany problem/rana/ból nie jest pierwszą myślą po przebudzeniu, potrafi się normalnie funkcjonować, nie czuć już tak wielkiego fizycznego bólu serca, potrafi się zaakceptować pewne wydarzenia - to wszystko jest procesem leczniczym

      Usuń
  11. ksiazkowelove_21 - Insta17 lutego 2022 15:03

    W grudniu ubiegłego roku, czyli zaledwie dwa miesiące temu, przydarzyła mi się pozarodzinna tragedia, która pokiereszowała mnie psychicznie do granic. Niestety moja przyjaciółka trafiła tam, gdzie już nie musi walczyć o swoje zdrowie.
    Z dnia, kiedy się o tym dowiedziałam, pamiętam mało. To, że rozmawiałam z pielęgniarką w Internacie szkolnym, bo to ona mi przekazała wieści. To, że przyjaciel do mnie z niedowierzaniem dzwonił a potem się z Nim moment widziałam. To, że nagle musiałam wracać do domu, bo zdalne nauczanie zarządzono.

    Pomyślałam sobie wtedy, że ta kruchutka osoba, jak i reszta przyjaciół czy rodzina, nie chcieliby, żebym ciągle trwała w zawieszeniu, które wtedy mnie dopadło. Powiedziałam sobie, że wyjdę z tego, ale potrzebuję czasu. Nie wiem, ile dokładnie. Po prostu czasu. Do dziś mam chwile, kiedy znienacka zaczynam płakać, chcę być sama a najlepiej w ogóle zniknąć. Mam prawo się tak czuć, skoro pożegnałam jedną z najbliższych mi osób.

    Niczego od siebie nie wymagam w tym aspekcie. Po prostu wiem, że pewnego dnia ataki płaczu, smutku i załamań zelżeją a Ja na nowo będę tryskać optymizmem. Mam przy sobie najlepsze wsparcie na świecie, które było i jest przy mnie nadal. Dzięki temu rano wstaję, ogarniam to, co mam do zrobienia.

    Ta okoliczność cała dała mi też wiele do myślenia. Pozwoliła mi zrozumieć, że nie wszystko zawsze będzie jak w bajce, że zawsze się coś spieprzy, za przeproszeniem. Dzięki temu podchodzę też inaczej sama do siebie. Popełniam błędy, które nauczyłam się akceptować, nie karcę się już za byle co. Obchodzę się ze sobą momentami nawet z czułością.

    Dziękuję za ten post, choć nie jest najnowszy, ale był mi akurat dzisiaj potrzebny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz i podzielenie się swoją historią. I we mnie wywołała duże wzruszenie. Przyjmij moje wyrazy współczucia. Pięknie sobie radzisz. Mocno Ci kibicuję!

      Usuń

Prześlij komentarz

Witam Cię na moim blogu! Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz ślad po sobie w postaci komentarza.

instagram @pisanezusmiechem